Jak to siĘ zaczęło…część 1. Egzamin na prawo jazdy kategorii A.

Rodziców motocykl stał pod domem odkąd pamiętałam. Czarny, wyglądał jak mucha, i gdy zamiatałam ganek, zawsze mi „zawadzał”. Egzamin na moto robiłam razem z samochodowym, bo jedna nauka sobie pomyślałam. Tyle, że mając lat 17ście, masz na wszystko czas, tylko nie na naukę. Pamiętam testów do wykucia było dokładnie 30ści – nauczyłam się dwóch ostatnich. Na egzaminie rozdali kartki i nie było opcji, żebym zdała. Odwróciłam się do kogoś za mną i pytam: -„które umiesz?” -„żadne” odpowiedział, zamieniliśmy się więc testami. I tak oto nowo leżący przede mną okazał się mieć numer jeden z dwóch, których się nauczyłam. Uff, a teraz praktyka.

Pamiętam tego dnia, a było to lat prawie 30 temu… miałam dziurawe buty – bo to nic, że w cholewce dziura, ważne, że buty były modne 🙂 I w ową to właśnie dziurę hamulec jakoś mi się wczepił i jak długa wyłożyłam się (łącznie z maszyną) na manewrze ósemkowym. Akurat chyba nikt nie patrzył, bo mimo 2 egzaminatorów, cudem okazało się, że manewrówkę zdałam. Dodam tylko, że w tamtych czasach jak zdałeś plac, to na miasto już nie wyjeżdżałeś.  😊 Miałam to! 🙂 Ależ ten mój fuks co?

W domu usłyszałam, że prędzej konia mi kupią, aniżeli moto. No to były więc po drodze i konie te niemechanicznie. Jako „nie plecak” na moto wróciłam dopiero po latach 17stu, już po rejsie dookoła świata. Skoro w rejs popłynęłam nauczyć się żeglować i po dwóch latach bujania się wodą tu i ówdzie, nadal nie wiedziałam o co w żeglowaniu chodzi ( www.rejs.nataszacaban.pl ) – przerzuciłam się na motocykle. Naoglądałam się ci to ja zawodów enduro i cross’owych…ależ mnie to ruszało!, tylko nie zdawałam sobie sprawy, że będzie to najcięższym sportem z jakim będę miała do czynienia. Nie miałam pojęcia w co wchodzę, więc weszłam.

A zaczęło się od Tomka. No wiec Tomek….. CDN