MOTOCAINA.PL

Po wyprawie jachtem dookoła świata, teraz masz zamiar powtórzyć ten wyczyn na motocyklu?

Nie postrzegam swojego samotnego rejsu dookoła świata jako wyczyn jako taki. Postawiłam żagle, jacht popłynął, cała filozofia. Wyzwaniem jednakże i to ogromnym, była logistyka, zjednywanie sobie ludzi i zorganizowanie akcji charytatywnej. Myślę, że jedynie pod tym kątem patrząc, możemy mówić o próbie powtórzenia wyczynu. Mam wrażenie, że ogólny stopień trudności jest nieporównywalny, a największą różnicę, jaką widzę na dziś, to możliwość snu. Na motocyklu, w razie zmęczenia możemy wyłączyć maszynę, zejść z siodła i zamknąć oczy. Nie ważne, gdzie i czy w suchym, ale jednak. A to w rejsie często nie było możliwe.

Na jakim etapie przygotowań wyprawy „Natasza Caban – motocyklem dookoła świata” jesteś?

Etap przygotowań to głównie praca 12 godzin dziennie, żeby było na paliwo. Jednocześnie szukam wsparcia, poszukuję kontaktów w mediach, agencji, która chciałaby to ogarniać itd.. Szukam osób, które chciałby by być częścią tego wszystkiego, ale niezależnie od wyników poszukiwań – ruszam wiosną. Zależy mi, żeby wyprawę nagłośnić ze względu właśnie na akcje charytatywne – im więcej ludzi będzie o tym wiedzieć, tym większą szansę mamy na realne pomaganie. A sama wyprawa? Cóż, może i dziesięć lat temu, kiedy chciałam to zrobić, to było coś wyjątkowego – wtedy mało kto tak śmigał. Teraz jest nas wiele i za każdego trzymam kciuki!

Jak to będzie wyglądać? Z góry wytyczona trasa pokonana w najszybszy możliwy sposób, czy wprost przeciwnie?

Po cóż się spieszyć, gdy robimy coś fajnego? (śmiech) Jadę świat zobaczyć, porozmawiać z ludźmi, podzielić się tym wszystkim z innymi. Po samotnym rejsie dookoła świata doskonale wiem, że zmęczenie może kosztować życie i planując trasę miałam to na uwadze. Planuję 200 km dziennie, plus siódmy dzień na odpoczynek. Jeździć chcę tylko za dnia, bo przecież potrzebny jest czas na znalezienie noclegu, włączając w to bezpieczne miejsce na zaparkowanie motocykla. Mam w niektórych punktach trasy przybliżone daty, których zamierzam się trzymać, o ile los pozwoli, i przeważnie są one dyktowane porą roku – na przykład zostawienie Alaski za sobą przed jesienią.

Niektórych wytycznych planu powinnam się trzymać, a niektóre będą pewnie ewaluować w trakcie 19 miesięcznej podróży, tym bardziej, że świat tak dynamicznie się zmienia. Całą wyprawę podzieliłam na trzy etapy. Pierwszy etap to 8 miesięcy w 15 krajach Ameryk i 39 000 km. Etap drugi poprowadzi z Polski w stronę Azji (24 kraje, 28 000 km, planowo zajmie mi to 6 miesięcy) i stamtąd przerzucę motocykl do Południowej Afryki, zaczynając tym trzeci etap, prowadzący na powrót do Polski przez 23 kraje, 26 000 km i 5 miesięcy – na to liczę. Łącznie mam do przejechania 92 tysiące kilometrów.

Jedziesz sama, jednak chętnie zapraszasz osoby towarzyszące?

Tak, będzie można do mnie dołączyć. Kiedy? Gdzie? – Jak komu będzie pasować! Już niebawem przybliżona trasa pojawi się na mojej stronie nataszacaban.pl. Stawiam na kobiety, ale mężczyźni mi nie przeszkadzają, więc ich też serdecznie zapraszam, bo przyjaźń nie ma płci. Zasada będzie jedna – musi nam być „po drodze”. W sensie takim, że ja mam świat do zjechania, a ty jesteś niedaleko? Zapraszam do kontaktu. Jeśli jeździsz szybciej i moje tempo ci nie odpowiada – spotkamy się na biwaku, totalnie na luzie, nie tłumaczymy się sobie.

Na pewno fajnie będzie przejechać wspólnie parę kilometrów, wieczorem móc porozmawiać, poznać się lepiej, podzielić wrażeniami. Mam nadzieję nawiązać kontakty z kobietami na motocyklach z krajów, do których będę wjeżdżać. Chciałabym móc zobaczyć miejsca ich oczyma i zmotywować choć parę z nas, żeby w siebie uwierzyły. Pokazać, że życie po czterdziestce się nie kończy!

Ten wyjazd też będzie połączony z akcją charytatywną?

Jak najbardziej! Podczas rejsu współpracowałam z Fundacją Ani Dymnej „Mimo wszystko” i przyjazd do mnie jej podopiecznych okazał się dla mnie największym skarbem wyprawy. Teraz zamierzam wspierać, aż trzy różne akcje charytatywne, żeby ludzie mogli wesprzeć tą bliską ich sercu. Dodatkowo, będzie można mieć realny wpływ na kształt mojej podróży, stawiając przede mną zadania, a jak je wykonam, w zamian wpłacając na którąś z akcji.

Jakie to będą akcje? Na ten temat trwają rozmowy i jak tylko będą ustalenia, to przeczytacie o tym w moich social mediach. Mam zamiar zachęcić Was do wspierania nagrodami w konkursach. Osoba wspierająca będzie mogła na przykład wygrać przyjazd do mnie, na jedno z wybranych miejsc. Szukam obecnie firm, które robią ciekawe rzeczy i chciałyby się włączyć w moją podróż, właśnie oferując od siebie nagrodę.

Jakim motocyklem się wybierasz i jak będzie/powinien być dostosowany do Twoich potrzeb?

Do wyruszenia mam siedem miesięcy i pracuje nad każdym aspektem wyprawy, wybór maszyny jest jednym z nich. Już wiele lat temu dostałam motocykl do tego projektu, ale z wielu przyczyn szukam czegoś innego. Na to czy motocykl się sprawdzi ma wpływ możliwość jego serwisowania i dojechania nim do celu. Dlatego ważne jest nie tylko dobranie odpowiedniego modelu – biorąc pod uwagę trasę, możliwości naprawy, dostępności na trasie odpowiedniego paliwa, itd., ale również doposażenie go do długiej i intensywnej eksploatacji.

Rozmawiam obecnie z jedną z marek motocykli, dlatego jeszcze na dziś nie odpowiem Ci na pytanie, czym pojadę. Najczęściej słyszę od tych, co jeżdżą daleko, bym jechała czymś mniejszym od tego, niż myślę, że chcę i mam od nich listę rzeczy, na którą zwrócić uwagę przed wyruszeniem. Staram się czerpać z doświadczenia innych i oprócz oczywistych spraw, jak na przykład wyposażenie wygodne siodło, gmole, wzmocnioną obudowę na silnik, grzane manetki itd. – to końcowo wiele będzie zależało od motocykla, na który się zdecyduję.

Kiedy pasja motocyklowa pojawiła się w Twoim życiu?

Tu Cię może zdziwię, bo nie nazwałabym tego moją pasją. Ja po prostu lubię jeździć. Chociaż, rzeczywiście czasy, gdy bawiłam się w off road na swoim KTM 450exc, wspominam jako przepełniony wręcz dziką radością i wtedy to właśnie chyba śmiałam się w życiu najpełniej. Jednocześnie szczerze przyznam, że zaczynając moją przygodę z enduro nie miałam pojęcia, że to tak ciężki sport… 

Ale wracając do początków, to motocyklami zajęłam się późno, gdyż wcześniej były konie, żeglarstwo i inne moje hobby. Na poważniej wkręciłam się w nie mając prawko już 14 lat. Kumpel Tomek biegał za mną, gdy na jego motocyklu przypominałam sobie jak się zmienia biegi, potem znajomi mechanicy dawali mi pojeździć na torze, gdy oni mieli przerwę. A końcowo wylądowałam już z własnym trenerem i zdążyłam się połamać.

Pamiętam, jak kupiłam swoją pierwszą Hondę VFR i jechałam długi czas z prędkością 20 km/h za jakąś śmieciarką, bo bałam się jeszcze wyprzedzać (śmiech), ale nie zraziłam się nawet wtedy, gdy walnęła we mnie ciężarówka. Z czasem powstał projekt trzech Polek w rajdzie „Aicha des Gazelles” – wszystko szło, wręcz zbyt dobrze, aż do momentu, gdy przestało… za sprawą… kiedyś napiszę o tym w książce i wtedy się dowiecie.

Ale mimo wszystko, mogę rzec, że miałam dużo szczęścia spotykając na swej drodze niesamowitych ludzi, którzy wyciągnęli do mnie rękę i chciałabym im za to bardzo podziękować! Ktoś na przykład użyczył mi swój motocykl, żebym już mogła jeździć, gdy ja na własny dopiero zbierałam, a czasy były dla mnie wtedy takie, że na paliwo kumplowi ze skarbonki podbierałam i na Yamahę 250 YFZ musiałam się zapożyczyć. Na początku jeździłam w kaloszach, bez gogli, w ochraniaczach na rolki… Ale z czasem, dzięki kolejnej osobie, miałam już jak na treningi dojeżdżać i choć byłam bezdomna, to mieszkałam w samochodzie z dwoma motocyklami na pace – ależ to były czasy!

Znalazłam także ludzi, którzy mój motocykl na rajdy dostosowali, ubrali mnie i trenowałam wtedy codziennie. Co ciekawe, przez te lata zdarzyło się też, że miałam propozycję pojechania jako uczestnik w Rajdzie Dakar z włoską firmą, ale niestety samochodem, a ja wtedy ambitnie (dziś myślę, że jak ta durna) nie chciałam obijać głowy kaskiem o sufit. I tak oto, z połamaną wówczas ręką, pojechałam do Ameryki Południowej przyjrzeć się tematowi.

Tak… kiedyś miałam większe plany off road’owe, ale życie pisze swoje scenariusze. No i streściłam historię dziesięciu lat niepoddawania się w spełnianiu marzeń! Nie mogę już trenować, stąd też pomysł, żeby „karnąć się na luzaku wokół świata” (śmiech).

Czujesz się gotowa na to wyzwanie?

Dyplomatycznie powinnam powiedzieć, że jestem gotowa, a jakże! Ale znam takich, co pojechali po zrobieniu prawka i takich, którzy wyruszali z wielkim doświadczeniem, i już nie wrócili. Nie wiem, czy kiedykolwiek można powiedzieć, że jest się przygotowanym na wszystko, co przygoda przyniesie, ale ja po prostu nie boję się spróbować. W tej wyprawie najfajniejsze właśnie jest to, że jadę, bo nareszcie mogę i wyruszę z tym, co mam, przygotowana najlepiej jak potrafię. Nic nikomu już nie muszę udowadniać…

Na „rozłożenie i złożenie” motocykla jestem umówiona u mojego mechanika, bo chcę być w stanie zdiagnozować problem i jeśli będzie taka możliwość, to też umieć go usunąć – ale powiedzmy sobie szczerze, nagle nie stanę się osobą technicznie nie wiadomo jak ogarniającą. Jestem też umówiona na „powtórkę” z jazdy w terenie u najlepszego trenera pod słońcem – Marcina Spirowskiego z enduroes.pl, ale też przecież nie nauczę się w tydzień wymiatać jak on.

Raczej doszlifujemy, choć ładne zsiadanie i zakręcanie, żeby na materiałach video to jakoś wyglądało (śmiech), bo na razie to „łomateńko” – orłem to nie jestem i już widzę opinie tych, co potrafią lepiej. Doskonale zdaję sobie sprawę, że jeźdźcem jestem tylko takim sobie, ale z drugiej strony myślę, że jeśli jechałby mistrz świata, to pewnie wyprawa nie byłaby tak ciekawa dla widza, jak gdy pojedzie pani, mająca swoje lata, o raczej przeciętnych umiejętnościach – może być zabawniej (śmiech). Mam nadzieję jednakże, że w tej wyprawie ważniejsza od technicznych umiejętności okaże się wytrwałość, nie poddawanie się w ciężkich chwilach i umiejętność ogarnięcia logistyki.

Przygotowujesz się jakoś kondycyjnie, szlifujesz umiejętności?

W mojej pracy zawodowej nie raz muszę włazić na górę turbiny wiatrowej po 100 metrowej drabinie, wnosząc ze sobą ciężary – śmieję się więc, że „six pack” już mam, tylko głęboko ukryty! A na poważnie, wiem, że będę często sama ponosić maszynę i traktuję sprawę kondycji bardzo poważnie. Mam już za sobą parę operacji i wiele blizn na ciele, a i wiek zobowiązuje, ale znam swoje słabe punkty i pracuję nad tym, z dumą rzeknę, że niemal codziennie.

Twoje życie napędzane jest siłą marzeń? Trudno zatrzymać Cię w jednym miejscu?

To zależy. Kończąc 40 lat zdałam sobie sprawę, że czas wybrać z długiej listy te marzenia, które obrócę w cel, bo wszystkiego już zdążyć nie dam rady. Wybrałam to motocyklowe, obok paru innych. Choć rzeczywiście moja poprzednia praca, jako oficera nawigacji na morzu, a teraz technika dostępu linowego sprawia, że nie przebywam często w jednym miejscu, ale czy to też wina marzeń? Myślę bardziej, że to jedynie droga do ich spełniania.

Mam parę toreb tu i parę tam… bywa ciężko czasem z logistyką, gdy chce się „kajtować” na północy, potem iść na oficjalnie spotkanie w garniturze, gdzieś na południu, a potem ponurkować bez butli zupełnie gdzie indziej. Podczas wyprawy nadal będę się ciągle pakować, ale przynajmniej będę miała mało rzeczy i wszystko zawsze z sobą.

Jak skończę podróż, to mam nadzieję znaleźć już swoje miejsce… może gdzieś między Afryką a Polską, bo nie ukrywam, iż liczę na to, że znajdę miejsce dla siebie w Afryce, gdzie będę mogła po wyprawie wrócić i zrobić coś tam dobrego. Jednak wbrew pozorom uwielbiam czasy rutyny z moim partnerem – i teraz się pewnie wszyscy uśmiechną – nawet jeśli zdarza się, że trwa to jednorazowo tylko tydzień (śmiech).

Pytała – Edyta Klim z www.motocaina.pl