1720 km w dwa dni. Wjechałam na Alaskan Highway i do yukon.

W pierwszy dzień zrobiłam 770 km i spałam w namiocie za stacją benzynową w Fort Nelson – ktoś widział niedaleko niedźwiedzia. ( mówią, że te tutejsze są bardziej agresywnych niż te, co były do tej pory, i przestrzegają mnie przed zatrzymywaniem się po drodze). Lało większość dnia i było mega zimno. Ludzie mówili, że od dziesiątek lat takich opadów tu nie bylo, a i temperatura ich zaskoczyła. Czułam się, jakby ktoś wstawił mnie pod prysznic i puścił najzimniejszą wodę na pełną moc – i tak godzinami. Zalało mi ładowanie w telefonie. Wjechałam na Alaskańską autostradę 🙂

Góry, lasy, jeziora, rzeki – pięknie. Ludzie – bardzo przyjaźni. Do zwierząt, na które trzeba uważać doszły górskie kozy. Nauczyłam się rozróżniać samice łosia – bywa wiele większa od sarny i jest ciemno brązowo umaszczona. Stacje – niektóre nie maja paliwa, niektóre zamknięte, niektóre nie mają obsługi, a jedynie na kartę, która nie działa. Udało mi się zostawić kartę kredytowa na jednej z nich – ale, że tu jest jedna jedyna droga wśród niczego – nieznajomy mi ja podwiózł (godzinę drogi).Kolejny dzień to 950 km i dojechałam do Whitehorse, Yukon. Przyjął mnie u siebie ksiądz Sławek. Dojechałam o 2200, ale tu nadal jest widno o tej porze. Po drodze mialam mocną mgłę, drogę ubłoconą, zakurzona, duzo ciężarówek i szutru z dziurami. Widziałam stado bizonów odpoczywających przy drodze, spotkałam pana, który wychowywał się z Polakami i zaproponował, że zrobi gołąbki jesli będę tą samą trasą wracać. Wjechałam w miejsce, gdzie znalazłam znaki z Polski (foty niżej). Niestety kurz i błoto spowodowało, że mialam kłopoty z klamką sprzęgła.

JUKON !
SŁAWEK !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!